Od tego tygodnia pracuję znów w Downtown, co oznacza koniec półtoragodzinnej drogi do pracy u klienta. Nic mnie tak nie dobijało, jak ten dlugi transfer w jedną stronę... wstawanie o 6:30 i powroty do mieszkania o 19:00. Środek lata a ja nie mam na nic czasu. Dlatego też tryskam energią i radością, że chwilowo mogę pracować z naszego biura.
Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy, kiedy dowiedziałam się o zmianie planów w firmie, to powroty to domu z pracy na rolkach. 9 mil to nie mało, ale można pokonać ten dystans szybciej niż robi to autobus. No chyba że po drodze złapie mnie lekki deszczyk, jak to miało miejsce dzisiaj, i trzeba szukać schronienia. Dużo radości może przynieść taki deszcz, nie powiem. Świetny jest też klimat panujący na trasie wzdłuż jeziora - masa młodych ludzi wylegujących się na ręcznikach, czy też grających w siatkówkę na plaży, lub reszta biegajacych/jeżdzących na rowerach, stanowiących dla mnie rozrywkę kiedy muszę uważać, by nikogo nie przejechać. Bez zastanowienia napiszę, że to jest dla mnie najlepsze miejsce, i najlepszy sposób spędzania lata w Chicago. Kiedy zimą myślę o lecie, lato kojarzy mi się z tym miejscem. I właśnie dlatego rolki po pracy brzmią jak najlepszy pomysł na świecie.
Pechowy dzień dzisiaj za mną ;): zanim wyszłam z biura, uciekłam do ubikacji by zmienić strój z kanciastego na sportowy... i przy okazji utopiłam mp3 playera i klucze w publicznym kibelku :D. To nie jedyna z dzisiejszych pechowych niespodzianek, ale zdecydowanie najbardziej wesoło mi na jej wspomnienie...
poniedziałek, 27 lipca 2009
niedziela, 26 lipca 2009
Potter Day
Wczoraj postanowiliśmy zobaczyć w końcu nową część Harrego Pottera, i przy okazji zaliczyć wystawę o Harrym w Muzeum Nauki i Przemysłu (Museum od Science and Industry), gdzie zgromadzono sporą ilość filmowych kostiumów, gadżetów oraz odtworzono kilka sal, między innymi dormitorium Gryfindoru. W muzeum doszliśmy tylko do kasy, gdzie powiedziano nam, że nie mają już żadnych biletów na ten dzień na wystawę. Wsiedliśmy więc spowrotem w autobus, i wróciliśmy do downtown, gdzie pocieszyliśmy sie ogromnymi kawałkami sernika w Cheesecake Factory. Przespacerowaliśmy się tu i tam, przymierzyliśmy okulary RayBan na które miałam chętkę ostatnio (nie działają ani na mnie, ani na Rafiku), posiedzieliśmy w tajemniczym zakątku przy Michigan, zjedliśmy burgera w McDonaldzie i w końcu trafiliśmy do kina.
sobota, 25 lipca 2009
sobota, 11 lipca 2009
Kiedy powietrze przykleja się do skóry
Już długo nic tutaj nie napisałam. Odkąd zaczęłam pracę dla nowego klienta, moje myśli, energia, jak i wolny czas poszybowały w innym kierunku. Potrzebowałam trochę czasu, by poukładać sobie dzienne zajęcia od nowa. Oboje potrzebowaliśmy.
W międzyczasie zaczęło się lato, choć wyjątkowo chłodne i deszczowe w tym roku. Byleby w weekendy świeciło słońce, prawda? A w tygodniu niech leje ile chce, łatwiej w taką pogodę ubrać się do pracy w pełnym kanciastym umundurowaniu.
Ostatnimi czasy wróciliśmy do jazdy na rolkach; zakochaliśmy sie w avokado (pasta z avocado na tostach rządzi), i amerykańskich pancakes, i pochłaniamy je w zastraszających ilościach; zapewne jak większość odświeżyliśmy dyskografie Michaela; a poza tym nic ważniejszego się nie wydarzyło.
Wczoraj oboje mieliśmy dzień paszteta po wyjątkowo nieprzespanej/źle przespanej nocy. Najlepsze lekarstwo na dzień paszteta to zakupy. SZOPAcholik ze mnie. Nic nowego. W połączeniu z wyprzedażami - mega zakupowicz.
piątek, 10 lipca 2009
wtorek, 7 lipca 2009
poniedziałek, 6 lipca 2009
Subskrybuj:
Posty (Atom)