niedziela, 10 sierpnia 2008

Niagara Day II



sobota, 9 sierpnia 2008

Niagara Day I



środa, 6 sierpnia 2008

Piosenka dnia

Dean Martin - Mambo Italiano

Musicale

No właśnie - ponieważ na brak funduszy nie narzekamy, zaczęliśmy realizować również plan rozrywkowy. Kto mnie dobrze zna, wie, że uwielbiam musicale. Testowałam balety, tesowałam teatry - nie. Musicale górą.

Do tej pory udało mi się zobaczyć tylko dwa: 'Cats' w Edynburgu w bodajże 2004, oraz 'The Producers' w Nowym Jorku na Brooklynie, w czerwcu 2006. Oba świetne. Ale kiedy to było...

Napomknęłam coś więc mężulkowi, że poszłabym na Wicked, kiedy to trafiłam na reklamę w magazynie naszej linii lotniczej. Następnego dnia mąż wraca z pracy z biletami. Dobrze wytrenowany mąż warto dodać :).



Wrażenia: teatr (Oriental Theatre) jako budynek sam w sobie zapiera dech w piersiach. Musical - na początku mnie rozczarował. Mikrofony! Oni używają mikrofonów! No nieeee... to tak, jakbym sobie włączyła płytę w samochodzie. Bleee... Jednak po jakimś czasie mózg się dostroił, i już było lepiej. Fabuła całkiem ciekawa, momentami śmieszna - drugi punkt widzenia na to, co wydarzyło się w krainie Oz. Akrobacji zero... Oboje z mężem stwierdziliśmy, że był to najgorszy musical jaki póki co widzieliśmy. Ale mimo wszystko wart obejrzenia - każdy musical jest wart obejrzenia :D.

Fundusz Zunia

Wymyśliliśmy ostatnio z szanownym mężulkiem, że odkąd mamy trochę więcej funduszy, moglibyśmy się podzielić nimi z biedniejszymi od nas. Wracając z pracy zwykle mijamy bezdomnego kolesia zawiniętego w brudny kocyk-amerykańską flagę. Jak tylko go spotykamy, wrzucamy mu po kilka dolców do kubeczka. To znaczy zwykle ja wrzucałam, ale w końcu udało mi się podstępnie wymusić na mężulku , by potrzymał pieniądze, bo muszę schować portfel do torebki, i jedną ręką nie dam rady (dam, dam, ale ciii ;)). Nie miał wyjścia jak schylić się, i wrzucić pieniążki.

Gwarantuję wam, że to jest super uczucie, jak słyszycie takie słodkie "Thank You"!

niedziela, 3 sierpnia 2008

I want to dance with Kooza

Pamiętacie te czasy, kiedy mieliście kilka lat, i cały świat wydawał się olbrzymi, pełen tajemnic i pięknych, niedostępnych miejsc oraz rzeczy? Ja pamiętam.
Dla mnie ten okres przypada na końcówkę lat 80., początek 90, kiedy telewizor był jednym z dostępnych łączników z tym światem. Telewizja była wtedy ciut inna niż dzisiaj, prostsza w przekazie, i byle "Koło Fortuny" potrafiło przyciągnąć przed ekran całą rodzinę.

To bohaterowie z filmów i kreskówek wyznaczali moje ideały i marzenia na przyszłość kiedy miałam te kilka lat. Dziecięce marzenia są proste, ale to czyni je najpiękniejszymi. Marzenia się spełniają, ale po latach ciężko je poznać!

Może kiedyś napiszę, jakie były moje marzenia w dzieciństwie, i które doczekały się spełnienia. Teraz opiszę jedno - cyrk. Proste, dziecięce marzenie - iść do cyrku. Niestety, moje marzenie było ciut bardziej wygórowane, i nie zawiniło temu nic innego jak ów telewizja. Cirque du Soleil. Zobaczyć na żywo Cirque du Soleil. Jak niedostępne wydawało się to kiedyś, a jak proste do zrealizowania okazało się dzisiaj!

Cirque de Soleil rozbiło swój obóz w moim mieście! Szybko zlokalizowałam bilety na Ticketmaster.com, i znalazłam dwa wolne miejsca ... w pierwszym rzędzie na niedzielny pokaz.


Co zrobił mój kochany mężulek, jak dowiedział się, że mamy miejsca w pierwszym rzędzie?

- "Mam nadzieję, że nie każą mi występować na scenie"...

Biedak przejął się tym tak bardzo, i do końca tygodnia wyrażał już tylko swoje obawy połączone z radością, że szykuje sie dobra zabawa. Ja nie mogłam się doczekać. W głębi serca wiedziałam, że to będzie coś.

Przyszła niedziela. Podstępnie przyszykowałam Tżtowi rzucającą się w oczy koszulkę, sama wymalowałam się tak mocno, że wyglądałam prawie jak clown, zabrałam aparat pod pachę, i wyszliśmy. 10m od domu okazało się, że nie wzięłam karty pamięci do aparatu... Mężulek był jednak nieugięty by po nią wrócić, "bo się spóźnimy", i ponieważ, owszem, na biletach wyraźnie pisze, że jest zakaz używania aparatu, nawet bez flasha. No nic, zostawiłam bezużyteczną cegłę w samochodzie.

Dojechaliśmy na miejsce, standardowo o wiele za wcześnie. Nie zdążyliśmy uciec fotografowi, więc mamy piękne zdjęcie na tle namiotu:

Mężulek zakupił popcorn, kubeł picia, i po chwili czekania weszliśmy do namiotu. 15min przed rozpoczęciem show pojawiła się banda clownów. Zrobiło sie naprawdę śmiesznie, szczególnie w pierwszym rzędzie. Jeden z clownów uciekał przed clownami-policjantami z niewiadomego powodu, oczywiście biegając między rzędami. Drugi chodził, sprzątał (odkurzacz samochodowy wzadził do kubka z popcornem grubej babie też siedzącej w pierwszym rzędzie, i popcorn był wszędzie, tylko nie w kubku), dokręcał śrubki, przyniósł pseudo-młot pneumatyczny, który postawił trzy siedzenia ode mnie, i zaczął pracę.... Na scenie pojawiła się baletnica, przyprowadziła małą dziewczynkę z widowni, założyła jej sukienkę-falbankę i uczyła ją kroków. Oddelegowała dziewczynkę, i przyprowadziła 35 letniego faceta, powtarzając wszystko od początku, włącznie z sukienką-falbanką :D. Gdzieś tam pojawił się kurier z paczką, biegał i pytał, czy jest tu ten a ten, bo ma dla niego paczkę. Do Rafała podszedł kolejny, przywitał się, podziękował za przybycie. Niemowlaczkowi koło mnie ulepił balonowego króliczka...

W międzyczasie widownia wypełniła się. Dziecko siedzące koło mnie zaczęło płakać, i... rodzice zmyli się z nim, nigdy już nie wracając. Światła zgasły i zaczęło się show. Tutaj można zobaczyć skróconą wersję tego, jak wyglądało rozpoczęcie: część 1, część 2. To niesamowite, jak blisko nas wszystko się działo. Trickster, koleś wywijający salta i "czarujący" wszystkich cyrkowców (to ten w pasiastym garniturku), poskakał trochę po scenie, przybiegł w naszą stronę, oczywiście wszystkie światła na nas, pokazał na mnie swoją różczką, mrugnął okiem, zamachnął się spowrotem w stronę sceny, i wszystkie światła zgasły. Conajmniej jakbym się jakoś do tego przyczyniła :D. Ach...

Sztuczki i pokazy były boskie. Muzyka również (>>tutaj<< można posłuchać). A wszystko było przeplatane pokazami clownów. I nagle... nikt nie zgadnie kto został wyciągnięty na środek sceny. Tak, tak... mój mężulek. Ten, który cały tydzień modlił się, by na niego nie padło. 2500 ludzi pod namiotem, i mężulek na scenie. Biedny musiał tańczyć, został wyzwany do walki, ale bojowo odepchnął przeciwnika ;). Został sparaliżowany... poprzez dotyk w rękę jakimś magicznym paralizatorem. Padł na ziemię, ale kolana mu się nie położyły. Dostał drugą dawkę w kolana. Padły. Dostał trzecią dawkę w małego :D. Wszyscy płakali ze śmiechu... (mały... ekhm, duży żyje).

Później było jeszcze wiele interakcji między nami a cyrkowcami. To wszytsko jest po prostu nie do opisania. Oboje wracaliśmy do domu myślami gdzieś indziej.

I już nie możemy sie doczekać kolejnej wizyty w Cyrku Słońca.

Home | Contact