niedziela, 26 kwietnia 2009

Under water where thoughts can breathe Easily


... i co z tego, że padało przez większość dnia...

sobota, 25 kwietnia 2009

bo normalnie o tej porze...

piątek, 24 kwietnia 2009

I just got wider / different kind of exhilaration

Show me your blue eyes


Brakuje mi ruchu ostatnio. Niby rowery poszły w ruch, ale wciąż mi mało. Ciężko meżulka na siłownię wyciągnąć, a bez niego jeszcze ciężej się zmobilizować. Ciepło się robi powoluku, dziury po wyrwanych ósemkach mogą już przyjąć podwyższone ciśnienie krwi, ale leń nie chce uciec. A może to nie leń, tylko fakt, że ciągle jest coś, czym trzeba się zająć?

Nie wspominałam chyba jeszcze - za dwa tygodnie, z okazji urodzin Rafika, lecimy do San Francisco. Kilka dni spędzimy w mieście, dwa dni w Josemitach. Stąd brak wolnych chwil - planowanie podróży zjada je szybko. Z okazji wyprawy, oraz zwrotu nadpłaconego podatku, zamówiłam wymarzony obiektyw. Przygody miałam z tym niezłe, gdyż nagle jego cena podskoczyła o $100, a że ze mnie centuś szczędzigrosz, to powiedziałam, że dopóki cena nie spadnie, to nie kupię. Jednak znajomy na wieści o moim nieszczęściu poratował mnie linkami do sklepów, które wciąż miały go po starej cenie.

Jako że praca jest po to, by w niej pracować, a nie robić zakupy, postanowiłam zamówić obiektyw po pracy. I co? I klops - najwyraźniej popyt na ten obiektyw jest wysoki, bo w ciągu kilku godzin wszystkie sklepy wyprzedały go kompletnie. Myślałam, że rozwalę sobie mózg na ścianie.

Następnego dnia rano przesnułam się resztkiem sił po wszsystkich sklepach, sprawdzając, czy przypadkiem nic sie nie zmieniło. Jaaasne, przez noc nagle się miał magicznie pojawić... tylko że jak inaczej wytłumaczyć fakt, że obiektyw nagle stał się dostępny? Od razu wylądował w koszyczku, i właśnie do mnie leci. Jestem wniebowzięta. I spłukana ;).

czwartek, 23 kwietnia 2009

Moje plastikowe ludziki

... malutkie, słodziutkie...

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

ZOObaczyć ZOO po raz kolejny

Prognozy pogody na zeszłą niedzielę zapowiadały opady deszczu. Zaplanowaliśmy więc słoneczną sobotę jak należy - rano pojeździliśmy na rowerach, po południu zwiedzilismy zoo, a wieczorem uzupełniliśmy lodówkę polskim jedzeniem.


W niedzielny deszczowy poranek wypilatesowaliśmy się na siłowni, i resztę dnia spędziliśmy leniuchując na sofie.

środa, 15 kwietnia 2009

Light Blue Shorewood Pacific Cruiser

Poniedziałek

Dotarł do mnie rower w pudełku do biura. Rower z serii "skręć to sam". W 20 minut był już skręcony. Prawie skręcony, bo brakowało nakrętki od śrubki do błotnika. Pierwszy test - opony wymagają pompki, której oczywiście nie posiadam, oraz prostowania, bo idealne to one nie są. Brian obiecał przynieść pompkę, i jakieś super narzędzie do centrowania koła. Rower poszedł w kąt.


Wtorek

Napompowaliśmy opony i dokręciłam błotnik przyniesioną z domu nakrętką. Niestety prostowanie kółek nie wyszło, bo super narzędzie, które okazało sie być kawałkiem blaszki, pokrytej gumą dla wygody, okazało się za wąskie na moje szprychy. Po pracy poszłam kupić większy model. Przy okazji kupiłam kłódkę, olej do oliwienia rowerów, i mega fajny kosz na kierownicę, żeby nie musieć jeździć z torebką na ramieniu.


Środa

Nowy prostowacz kół pasuje jak ulał. Koła wyprostowały się jak należy, siodełko ustawiło na odpowiedniej wysokości. Rower stał się zdatny do jazdy.

9 stopni na zewnątrz. Brak rękawiczek, czapki, okularów. Bardzo wiosenne buty na nogach. Ale co... że niby ja nie dam rady do domu dojechać?

Wyjechałam z pracy. Downtown Chicago, maksymalny ruch, i moja kierownica zajmująca połowę ulicy. Postanowiłam przejechać się przez Millenium Park, ale jakiś pan z Security kazał mi zejść z rowerka, bo po parku jeździć nie wolno. Przeszłam więc park, i doszłam do Monroe, którą dojechałam na Lake Shore, za którą rozciąga się ścieżka rowerowa ciagnąca się wzdłuż jeziora aż do mojego mieszkanka.

Cholera. Wieje. Wieje prosto w twarz. Pedałuję jak tylko mogę, a jadę niewiele szybciej od biegających ludzi. 8 mil drogi przede mną. Zaraz jednak wyłaniają się porty, statki oświetlone zachodzącym słońcem, i stwierdzam, że w sumie nie jest tak źle. Wymija mnie pierwszy rowerzysta. Drugi, trzeci, ...trzydziesty. Dojeżdzam do mojej ulubionej plaży. Zatrzymuję się, bo uwielbiam tutejszy widok.


Jakąś godzinę później dojechałam do domu...

Teraz się zastanawiam, czy ja mam taką kiepską kondycję, czy ten rower jest taki wolny? Jest duża szansa że to rower, bo czego się można spodziewać za całe $139.99 (oczywiście na Amazonie).

W weekend dam mu kolejną szansę, bo znając życie, jutro nie wstanę z łóżka z powodu bólu nóg, lub z powodu nagłego napadu przeziębienia.



niedziela, 12 kwietnia 2009

Wielkanoc


Na niedzielne popołudnie dostaliśmy zaproszenie na obiad od Ewy i Kuby. Po pysznym obiadku i deserze wybraliśmy się na spacer z aparatami po pobliskim lasku.


To był miło spędzony weekend. Dziękujemy wam raz jeszcze!



Dopisek: zapomniałam dodać, że dzisiaj po raz pierwszy założyłam moje mega wyobcasowane buciory, które czekały na ten moment blisko 3 miesiące ;). Na szczęście na spacery po lesie Ewa użyczyła mi swoich wygodniejszych butków.

Grupowe malowanie jajek

Święta, święta i po świętach. Było wesoło, pogodnie i smacznie (wczoraj w kuchni od rana urzędowałam ja, dzisiaj z garnkami walczyła Ewa)...

W piątek urządzliliśmy mega sprzątanie mieszkania. W sobotę spotkaliśmy sie grupowo na zdobienie jajek, i wspólne świętowanie. Zdecydowanie lepiej maluje się jajka w grupie, niż we dwójkę (jak to miało miejsce rok temu). Wszyscy mocno wczuli się w malowanie, i chwilkę później na stole nie zostało ani jedno białe jajko.


Na pisankach pojawiły się zajączki, kurczaczki, kwiatuszki, i mniej lub bardziej regularne wzorki. Rafał próbował odwzorować projekt misia sprzed roku.

A teraz ciężki orzech do zgryzienia... no bo jak to ująć, aby dać wszystkim do zrozumienia bez zbędnych podtekstów, że Kubie wyszło najładniejsze jajko? Może tak: Kuba namalował najładniejszą pisankę:


Pewnie dlatego, że spodziewał się słodkiej nagrody ;).

środa, 8 kwietnia 2009

9 lat wcześniej

czwartek, 2 kwietnia 2009

Twórczość asymetrycznego chomika

Pozbyłam się wczoraj ostatniej pary ósemek. Spuchnięta, z kostkami lodu pękającymi przy uchu nie mogłam skoncentrować się na pracy, wyciągnęłam więc farby, pędzle i płótno, usiadłam przed telewizorem i zaczełam maziać.


Nie miałam jakiegoś specjalnego planu co chcę namalować, wiedziałam tylko, że muszę skończyć babranie się za jednym zamachem. W przeciwnym wypadku miałabym kolejny obraz z serii "kiedyś się dokończy". Wybrałam kolory, odpieczętowałam nowe tubki z farbami, i zaczęłam mieszać je na płótnie.


Padło na kwiatek. Jakiś dziwny kwiatek, ale co tam. Zawszę mogę powiedzieć, że to sztuka sama w sobie, nieprawdaż? No dobra. Nie jestem z tych co widzą w tym arcydzieło. Ale na ścianie zawiśnie dla zasady. Ostatecznie zawiśnie na ścianie w szafie.


A póki co schnie, i czeka na warstwę lakieru. Przy okazji przedstawiam asymetrycznego chomika:


(Patrząc na swoją głowę przypominają mi się pacjenci z gry Theme Hospital)


Home | Contact