
Następnie poszliśmy zobaczyć pokaz puszczania latawców przez profesjonalistów w tej dziedzinie (zawodowni latawciarze? a może 'latawice' :D). Meżulek rozważał opcję kupienia kolejnego latawca.

Niestety bez wiatru nawet profesjonalista nie pofruwa.

A że słonko pięknie przygrzewało (dzisiaj było jedyne 26 stopni), poszliśmy zobaczyć nasze ulubione misiaki. Hudsonowi najwyraźniej się nudziło:

Mały odpoczynek:
I małpiszon ekshibicjonista:
Eeee... Ścigi?

Mężunio miał potrzebę skonsumowania tłustego hamburgera.

Gęsi najwyraźniej też.



Po dłuższym odpoczynku i bezowocnym czekaniu na choćby najmniejszy podmuch wiatru, zwinęliśmy manatki i wróciliśmy do domku.





1 komentarz:
tragedia
Prześlij komentarz