niedziela, 30 listopada 2008

Devil's Head

Sprzęt przetestowany. Mięśnie nadwyrężone. Było super.

Niestety naturalnego śniegu za dużo nie nasypało. Z siedmiu dostępnych tras sztucznie naśnieżono dwie. Bazując na opowieściach innych spodziewaliśmy się gorszych warunków i krótszego stoku. Stok, owszem, do najdłuższych nie należy, ale krótki nie jest. Można się rozpędzić i zapomnieć o całym świecie. Zaplecze u podnóża góry, składające się z hotelu z basenem, kilku restauracji, baru, kafeterii, wypożyczalni sprzętu narciarskiego i snowboardowego jest świetnie przystosowane do potrzeb zależnych od pory roku. Zapomniałam dodać, że naprzeciw stoku rozciąga się piękne pole golfowe, i poza wyciągami okolica oferuje muzea, oraz trasy widokowe dla miłośników chodzenia po górach.

Hotel jest bardzo przyjemny. Dostaliśmy duży i przytulny pokój na poddaszu z widokiem na stok. Po całodziennej jeździe byliśmy zbyt zmęczeni, by zwiedzać resztę dostępnych atrakcji.

Rankiem, drugiego dnia, ledwo stoczyliśmy się z łóżka. Każdy mięsień na ciele dawał się we znaki. Mimo wszystko, cały dzień spędziliśmy na stoku. Aparat zostawiliśmy w samochodzie, i nie chciało nam się iść po niego do momentu kiedy to przerwano pracę wyciągu, aby ratraki mogły odświeżyć stok. To jedna z różnic, jakie zaobserwowaliśmy pomiędzy Polską a USA - kto w Polsce zamyka stok kiedy chce wyratrakować trasę :D. W końcu najlepsza frajda to jazda za ratrakiem, po świeżo przeczesanym śnieżku.

Posiedzieliśmy więc chwilę przy ognisku, ja trochę pokręciłam się z aparatem, i wtedy zrozumiałam, że stosunek snowboardzistów do narciarzy jest szokujący. Narciarze to gatunek zagrożony. Trzecia obserwacja: Burton w USA jest jak chleb powszedni. Większość snowboardzistów ma sprzęt Burtona. Większość ma też sprzęt stary, jeździ w zwykłych okularach zamiast gogli, więc nie do końca "Ameryka". Czwarta obserwacja, poczyniona przez Rafała, bo ja na takich sprawach sie nie znam: wyciąg nie jest elektryczny, tylko jak się pewnie można domyślić... spalinowy. Ach, i jeszcze jedno - nikt mi nigdy nie sprawdził karnetu. Taka amerykańska uczciwość. W Polsce by to nie przeszło.

Ocena sprzętu:

Sprzęt sprawuje się nieźle. Rafał ze swojego zestawu jest bardzo zadowolony. Ja musiałam trochę poprzestawiać wiązania, aby dojść do tego samego wniosku.

Jestem zadowolona z tego, że w miarę bezboleśnie przeszłam z wiązań step-in na klamerkowe. Nowe wiązania spisują się świetnie, buty trzymają aż za dobrze. Jeśli chodzi o buty, to razem z Rafałem baliśmy się, że cienkie, kewlarowe sznurówki urwą się w pierwszy dzień, i że ciężko będzie dobrze usztywnić tym nogę. Sznurówki nie chciały się urwać, w dodatku nieporównywalnie szybciej można zawiązać i rozwiązać tym buta, co cieszy. Dopasowanie? Bojąc się, że będzie latała mi noga w tych butach, ścisnęłam je jak tylko się dało. Efekt - każda nitka tworząca skarpetkę była odciśnięta na mojej skórze, a stopa spuchła mi od braku dopływu/odpływu krwi. Kiedy już zdałam sobie sprawę, że za mocno ściskam nogę, na testy wygody butów było już za późno.

Deski - to jakiś kosmos. Idealnie reagują na rozkazy. Poza tym, że są mało odporne na uderzenia z boku, po dwudniowej jeździe spód wygląda jak nowy.

czwartek, 27 listopada 2008

Herbata

Od jakiegoś czasu przestaliśmy pić herbaty pakowane w torebeczki, a przerzuciliśmy się na sypkie. Lepiej późno niż wcale. Różnica w smaku i jakości jest niesamowita. W cenie - prawie żadna (zależy od herbaty). Z racji, że wciąż mam u siebie obiektyw od Briana, postanowiłam pofotografować i opisać kilka z nich:

- - -

Earl Grey Bravo
- kombinacja powalająca nie tylko smakiem i zapachem (bergamotka pachnie tutaj cudownie), ale przede wszystkim wyglądem. Do dzisiaj nie jestem pewna, czy niebieskie kwiatki to bratki, a żółta skórka to pomarańcza. Nieważne. Pięknie komponują się na tle tej czarnej herbaty. Kubeczek stawia na nogi każdego. Cudo prosto ze Sri Lanki.

Numer jeden Rafała (bo jest przekonany, że niebieskie kwiatki to ha-bratki).


Foxtrot - (rumianek+mięta+rooibos) - świetna mieszanka uspokajająca, o niesamowitym zapachu, i słodkawo-ożeźwiającym smaku. Jedno z najbardziej smakujących mi połączeń herbat.


White Peony - (Biała Piwonia, Bai Mu Dan) - moja ulubiona herbata na drugie śniadanko.

"Pochodzi z Fujianu, wytwarzana z pąków i młodych liści odmian krzewów „da bai” i „shui xian bai”. Zbierane wiosną pędy składają się z jednego pąka i dwóch liści. Kształtem przypominają one kwiat peonii, której herbata ta zawdzięcza swoją nazwę. Liście tej herbaty mają szarozielony kolor z lekko żółtym odcieniem i są od spodu pokryte białym meszkiem. Napar posiada harmonijny smak i złoty kolor, z akcentem bieli i szarości. Najlepsze herbaty tego gatunku odznaczają się naturalnym kształtem liścia i wielką ilością białych włosków (Bai Hao). Jasnożółty napar odznacza się lekko kwiecistym, ziołowo - orzeszkowym aromatem. W smaku gładki jak jedwab. Picie takiej herbaty codzienność czyni świętem." (źródło: www.eherbata.pl)


Virgo - (rumianek+white peony+lemon grass) - próbkę mieszanki dostałam w prezencie przy ostatnim zamówieniu. Herbata z serii znaków zodiaku - Panna. Świetnie pachnie, niestety nie jestem zwolennikiem smaku herbaty Lemon Grass (cytrynowa trawa), i to wystarcza, by ta kombinacja nie przekonała mnie do siebie.


Wszystko to dzięki Mike'owi, który polecił mi herbaty ze strony: www.adagio.com. Wpadłam. Od zawsze piliśmy z Rafałem hektoliktry herbaty. Wersje w torebkach. Najczęściej były to herbaty ziołowe, bo cała reszta, z zieloną na czele smakowały jak śmiecie. I bardzo możliwe, że śmieci w tej torebce było sporo.

I tak z wielkiego wroga zielonej herbaty stałam się jednym z jej zażartych miłośników (choć ciut bardziej wolę białą).

wtorek, 25 listopada 2008

Thanksgiving Potluck

Dzisiaj w pracy zorganizowaliśmy kolejny Potluck, czyli dzień, w którym każdy pracownik przynosi swoją specjalność kulinarną, aby inni mogli jej skosztować. Poprzedni Potluck był udany, i najwyraźniej zmotywował wszystkich aby ten był jeszcze lepszy. Udało się.

Ja ulepiłam trufle, Rafał zrobił sałatkę z czerwonych buraków z polską szynką, kabanosami i chlebem. Wśród potraw które przynieśli inni znalazły się: gołąbki, chili con carne, cheesy potatoes, bażant z kluskami i grzybami zapiekany w serowym sosie, nainamo, sernik, włoska sałatka, ciastka i babeczki, muffinki, winko. Jedzenia było o wiele za dużo, ale jutro powinniśmy sobie z tym poradzić.

poniedziałek, 24 listopada 2008

Burton Escapade 09

Wiązania dotarły na czas. Ustawione, zamontowane, i chyba można już jechać w góry. Cały zestaw waży "jedyne" 6kg. Moje plany na naukę skakania mogą więc nie wypalić, ale pocieszam się, że przynajmniej powinno się szybko jeździć. Przy okazji pobytu w Polsce muszę zważyć mój stary sprzęt, może okaże się, że te 6kg to wcale nie tak dużo. Jeśli dobrze pójdzie, już w ten piątek będziemy mieli okazję przetestować ile wart jest Burton.

(dzięki Brianowi, a raczej jego dziewczynie Cristie, mam okazję pobawić się obiektywem macro Canon EF 50mm f/2.5)

sobota, 22 listopada 2008

Szydełkowanie relaksuje

Szalik ukończony. W tej chwili pracuję nad czapką, która pasowałaby mi do kurtki na deskę, i foksikiem, o którym pisałam już wcześniej tutaj.

wtorek, 18 listopada 2008

Dzień w którym spadł pierwszy śnieg

... był zarazem drugim dniem zmagania z grypą żołądkową. Na grypie się nie skończyło, z różnych niemiłych powodów postanowiliśmy pojechać do szpitala, żeby jakiś lekarz mnie oglądnął.

Ponieważ była niedziela, trafiliśmy do Emergency Room. Obsługa była nieziemska. Spędziłam tam jakieś 4 godziny, zbadano mi krew i mocz, dostałam pierwszą w życiu kroplówkę, i zrobiono dwa badania, które odpowiedziały na moje zmartwienia. W międzyczasie dowiedziałam się, że sypie śnieg, pierwszy w tym roku.

Rafał siedział przy mnie cały czas, i w nagrodę dostał na koniec kanapkę i puszkę picia od pielęgniarki. No dobra, ja dostałam kanapkę i picie tylko po to, by pani doktor przekonała się, że tego nie zwymiotuję, a Rafałowi dali na doczepkę drugi zestaw, żeby mnie z głodu w międzyczasie nie zjadł. O dziwo nie podsunęli mi nic pod brodę, na wypadek gdybym rzeczywiście miała zacząć wymiotować ;).

Wrażenia: pierwsza w życiu kroplówka postawiła mnie na nogi jak nic. Do dzisiaj mam pamiątkę w postaci opuchniętej rączki od wenflonu. Odwodniła mnie ta grypka nieźle, mimo że starałam się pić ile mogłam, to zwykle szło to szybiutko w ubikację. Takie błędne kółko. Dobra kroplówka nie jest więc zła.

Wyszłam więc ze szpitala prawie jak nowonarodzona. Na prawej ręce zostawili mi bransoletkę z moim własnym kodem kreskowym, imieniem i nazwiskiem, coby mnie przypadkiem nie zgubili/pomylili? Dokładnie jak nowonarodzony noworodek... Na dodatek rzeczywiście - sypał śnieg. Taki jak kaszka manna, którą od dwóch dni wsuwałam non stop.

Teraz czekamy tylko z Rafałem na rachunek. Jak dobrze pójdzie, to skończy się na byle 75$. Jak pójdzie źle... to na pewno napiszę o tym posta.

A tutaj Rafik postanowił mnie uchwycić w momencie, jak już zaczynałam nabierać kolorków:

środa, 12 listopada 2008

Psia metka

Kiedyś za taką metkę dla psa byłam gotowa przejść całe Krosno wzdłuż i wszerz, odwiedzając kilku ślusarzy po drodze. Wtedy oczywiście nie znalazłam, choć dzisiaj pewnie jest już łatwiej.

Mam nadzieję, że pies nie będzie się wstydził .

niedziela, 9 listopada 2008

Board on Board

piątek, 7 listopada 2008

Coś się kończy, coś zaczyna...

Po roku przyzwyczajania się do myśli, że trzeba je wyrzucić, w końcu wylądowały w koszu. Wyczytałam gdzieś kiedyś, że jak zrobię im zdjęcie, to mniej będzie bolało. Kupione ze trzy lata temu, Vagabond, 269pln. Na wszystko przychodzi czas, a te miały już obleśnie brzydką podeszwę, pozostałość po jakimś deszczowym dniu.


Aby wolne miejsce w szafie się nie marnowało. Wyszukałam je na lotnisku na bezcłówce za 69$, przecenione z 99$, ale Rafał narzekał, że jest głodny, więc poszliśmy coś zjeść. Po buty nie zdążyliśmy już wrócić. I dobrze, bo te same znalazłam później na Amazonie za marne 27$. I co... warto słuchać męża ? ;)


niedziela, 2 listopada 2008

Halloween Sale

Najważniejsze - większość to prezenty niespodzianki dla rodzinki i znajomych. Jeszcze tylko sześć tygodni!


W jednym ze sklepów, kiedy oglądałam parę niebieskich balerinek, zatrzymała mnie mała, chudziutka babunia, i pokazując na moje buty mówi: "Te są fajne, ale te co masz na nogach są o wiele fajniejsze". :D

Home | Contact