... był zarazem drugim dniem zmagania z grypą żołądkową. Na grypie się nie skończyło, z różnych niemiłych powodów postanowiliśmy pojechać do szpitala, żeby jakiś lekarz mnie oglądnął.
Ponieważ była niedziela, trafiliśmy do Emergency Room. Obsługa była nieziemska. Spędziłam tam jakieś 4 godziny, zbadano mi krew i mocz, dostałam pierwszą w życiu kroplówkę, i zrobiono dwa badania, które odpowiedziały na moje zmartwienia. W międzyczasie dowiedziałam się, że sypie śnieg, pierwszy w tym roku.
Rafał siedział przy mnie cały czas, i w nagrodę dostał na koniec kanapkę i puszkę picia od pielęgniarki. No dobra, ja dostałam kanapkę i picie tylko po to, by pani doktor przekonała się, że tego nie zwymiotuję, a Rafałowi dali na doczepkę drugi zestaw, żeby mnie z głodu w międzyczasie nie zjadł. O dziwo nie podsunęli mi nic pod brodę, na wypadek gdybym rzeczywiście miała zacząć wymiotować ;).
Wrażenia: pierwsza w życiu kroplówka postawiła mnie na nogi jak nic. Do dzisiaj mam pamiątkę w postaci opuchniętej rączki od wenflonu. Odwodniła mnie ta grypka nieźle, mimo że starałam się pić ile mogłam, to zwykle szło to szybiutko w ubikację. Takie błędne kółko. Dobra kroplówka nie jest więc zła.
Wyszłam więc ze szpitala prawie jak nowonarodzona. Na prawej ręce zostawili mi bransoletkę z moim własnym kodem kreskowym, imieniem i nazwiskiem, coby mnie przypadkiem nie zgubili/pomylili? Dokładnie jak nowonarodzony noworodek... Na dodatek rzeczywiście - sypał śnieg. Taki jak kaszka manna, którą od dwóch dni wsuwałam non stop.
Teraz czekamy tylko z Rafałem na rachunek. Jak dobrze pójdzie, to skończy się na byle 75$. Jak pójdzie źle... to na pewno napiszę o tym posta.
A tutaj Rafik postanowił mnie uchwycić w momencie, jak już zaczynałam nabierać kolorków:
wtorek, 18 listopada 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz